Chirurgia plastyczna
to bardziej rzeźbienie
niż operowanie

Wysokie obcasy.pl 29.11.2014 r.

„Chirurgia plastyczna to bardziej rzeźbienie niż operowanie”

Wysokie obcasy.pl 29.11.2014 r.

Uwielbiam operować. Zapominam wtedy o całym świecie. Gdy wchodzę na blok operacyjny, całkowicie się wyłączam – rozmowa z dr Joanną Wiśniewską-Goryń, chirurgiem plastykiem

Joanna Wiśniewska-Goryń – chirurg ogólny II stopnia. Kończy specjalizację z chirurgii plastycznej u prof. Józefa Jethona. Pracuje na oddziale chirurgii plastycznej Centralnego Szpitala Klinicznego MSW w Warszawie, którym kieruje dr Elżbieta Radzikowska. Studiowała w Warszawie i w Düsseldorfie. Ukończyła podyplomowe studia z medycyny estetycznej. Mąż Tomasz jest chirurgiem onkologiem. Mają dwóch synów – Wiktora (8 lat) i Rafała (3 lata)

Oglądałaś dokument „Klinika spalonych twarzy"*?

Kilka dni temu.

Wstrząsające było dla mnie przyzwolenie społeczne na okaleczanie kobiet. Twarze oblane kwasem solnym, bez nosa, oka Bo kobieta chciała odejść od męża albo tylko mu się sprzeciwiła. Ci mężczyźni nadal funkcjonują w społeczeństwie, tylko jeden trafił do więzienia, a kobiety są wykluczane, napiętnowane. Piękna postać chirurga plastyka z Londynu, który ma świetne życie – fantastyczną rodzinę, pieniądze – i jeździ do Pakistanu, żeby pomóc. Mówi, że czuje się za to wszystko odpowiedzialny, bo stamtąd pochodzi.

Ale trochę rozczarowałam się tym filmem. Nie pokazali do końca żadnej ciekawej operacji. Jedynie przeszczep sztucznej skóry na twarz, a to jest proste. Zabrakło mi odtworzenia nosa, powiek, które też można zrekonstruować i umieścić w nich sztuczną gałkę oczną. A w filmie były jedynie protezy.

A czy w przypadku tak okaleczonych twarzy możliwa byłaby pełna rekonstrukcja?

Nie wiem, jak głęboko twarze były spalone, czy u kobiet nie było chorób towarzyszących.

Niedawno mieliśmy na oddziale pacjentkę, która w ogóle nie miała nosa z powodu nowotworu. U niej rekonstrukcja nie była możliwa, bo cierpi na ciężką chorobę genetyczną. Na całej skórze bez przerwy pojawiają się zmiany nowotworowe, które trzeba usuwać.

Ale gdyby nie ta choroba, niejeden chirurg plastyk w Polsce podjąłby się odtworzenia nosa. Nasi chirurdzy są mistrzami w rekonstrukcji tkanek miękkich – np. uszu po oparzeniach albo u dzieci, które rodzą się z wadami wrodzonymi małżowin usznych. Kilka dni temu na naszym oddziale operowaliśmy mężczyznę ze zniszczoną górną częścią ucha w wyniku oparzenia.

I po rekonstrukcji takie ucho jest nie do odróżnienia od zdrowego?

Jeżeli ktoś będzie o tym wiedział i bardzo się wpatrywał, to pewnie coś zauważy. Natomiast na ulicy, w normalnych kontaktach, zrekonstruowane ucho nie przyciąga uwagi. Jeżeli usuwamy pacjentom nowotwory na twarzy, często gdy przychodzą na kontrolę po kilku miesiącach od zabiegu, proszę o pokazanie miejsca, gdzie była usunięta zmiana. Szkoda mi czasu na wpatrywanie się w twarz i szukanie blizenek, które są tak prowadzone w załamaniach, zmarszczkach, naturalnych fałdach skóry, że ich nie widać. Kiedyś asystowałam w bardzo skomplikowanej operacji usunięcia i jednoczesnej rekonstrukcji górnej wargi. Odtworzyliśmy ją tak, że nawet czerwień wargowa została zachowana.

Jak to się robi?

Mówiąc w uproszczeniu, przesuwa się z wargi błonę śluzową. A sam mięsień wargowy i skórę odtwarza się z policzka. Pamiętam tę panią, jak przychodziła potem do ambulatorium. W ogóle nie było widać rekonstrukcji. I co najważniejsze – miała zachowane pełne czucie. Mogła normalnie jeść, pić, mówić.

Żadnego dyskomfortu, że ma coś nie swojego?

Żadnego. A przed operacją miała trudności z mówieniem i jedzeniem. Prawie nie wychodziła z domu, bo nowotwór zaatakował całą wargę i był wielkości nosa. Strasznie to wyglądało.

Kilka dni temu operowaliśmy mężczyznę, który w wypadku samochodowym stracił gałkę oczną i obie powieki. Żeby utrzymać sztuczną gałkę, trzeba było zrekonstruować powieki.

Rozmawiałam z twoją pacjentką Kasią, która schudła ponad 100 kilo. Jak wyglądało wtedy jej ciało?

Kasia zanim schudła, ważyła 150 kilo. Przez dwa lata tylko dzięki diecie i ćwiczeniom zrzuciła 100. Skóra, mimo młodego wieku Kasi, nie dała rady się obkurczyć. Na całym ciele pozostały zwisające duże płaty skóry. Kasia przeszła kilka operacji. I efekt końcowy jest rewelacyjny. Zaraz po operacji, kiedy zobaczyła swoje piersi, poprosiła siostrę, żeby zrobiła jej zdjęcie. Cała twarz jej się śmiała, uniosła do góry dwa palce i pokazała nam „V".

Cieszyła się, że nareszcie może włożyć dżinsy. Wcześniej nie miała jak pochować fałdów skórnych. Mogła chodzić tylko w szerokich spódnicach z gumką. I nie mogła się cieszyć swoim sukcesem, że tyle schudła. Wpada do nas nie tylko na kontrolę, ale także by powiedzieć, jak świetnie się czuje, że ma chłopaka, studiuje.

Robisz pacjentom zdjęcia przed operacją i po niej?

Zawsze. Analizuję, co było dobrze zrobione, co można było lepiej. Każdy chirurg plastyk ma taką „książeczkę" pacjentów. Pokazujemy je sobie. Niektórymi się chwalimy, czasem sobie doradzamy: „O, zobacz, to cięcie można było poprowadzić lepiej".

Oglądałam kiedyś taką „książeczkę" doktora Witwickiego – twarze zrekonstruowane po nowotworach, wypadkach, oparzeniach. I pomyślałam, że satysfakcja lekarza musi być nieprawdopodobna.

Czasem słyszę od pacjentów, że to jest jak cud. Odzyskana twarz, ciało Znowu się uśmiechają, rozmawiają z ludźmi, wychodzą z domu. Zaobserwowałam, że chirurdzy plastycy zawsze operują na sto procent. Jak szyjemy skórę, to najlepiej, jak potrafimy, żeby blizna była jak najmniej widoczna. U każdego pacjenta, nieważne, czy ktoś ma 20 lat czy 90, czy jest pacjentem komercyjnym czy refundowanym przez NFZ.

W innych specjalnościach jest o wiele mniejszy szacunek dla ludzkiej skóry. Lekarze wycinają guz i na ogół nie zastanawiają się, jak zszyć skórę, żeby było ładnie. A w chirurgii plastycznej nie ma pośpiechu. Nawet opatrunek końcowy robi ten sam plastyk, żeby przypadkiem czegoś nie zepsuć. Bo plaster też nie może za mocno uciskać (śmiech).

Chirurdzy plastycy na co dzień są estetami?

O tak. Jak patrzymy na człowieka, od razu wychwytujemy, czy w jego twarzy jest harmonia. Zwracamy uwagę na regularność rysów. Twarz może być piękna zarówno u 20-latki, jak i u 80-letniej pani. Chodzi o prawidłowe proporcje, o klasyczne rysy. Plastyk zawsze zauważy, jaką masz sukienkę i czy współgra z torebką i butami (śmiech).

Wielu chirurgów plastyków maluje, gra na instrumentach. Jak są nasze zjazdy i kończą się obrady, większość lekarzy można spotkać na wystawach w muzeach. Rzeźby Michała Anioła czy portrety – rysunki twarzy Leonarda da Vinci – do dzisiaj stanowią odniesienie dla wielu chirurgów plastyków. Mam tu na myśli zachowanie odpowiednich, prawidłowych proporcji zarówno twarzy, jak i całego ciała.

A ty malujesz, grasz?

Maluję od zawsze. Portrety, pejzaże. Nawet myślałam, że będę studiować malarstwo na ASP. Pamiętam, jak wtedy mój dziadek powiedział, że malować zawsze mogę, a lekarzem nie zostanę za 20 lat. Teraz wiem, że miał rację.

Kiedy tylko mam wolną chwilę, chodzę na wystawy malarstwa z moim starszym synem. Wiktor ma osiem lat, cieszę się, że jest wrażliwy na piękno. Wczoraj odwoziłam go do szkoły, siedział cichutko, przylepiony do szyby i w pewnym momencie słyszę: „Mamo, zobacz, jakie dzisiaj mamy piękne chmury". Kiedy coś mu się podoba, mówi, że chciałby to namalować.

Opowiadasz mu o swojej pracy?

Zawsze jak wracam do domu, pyta: „A co dzisiaj operowałaś?".

Kilka dni temu powiedziałam mu, że przyszyłam naderwane ucho. Natychmiast chciał wiedzieć jak, oglądać atlasy anatomiczne. Na początku bał się zdjęć pokazujących anatomię twarzy, a teraz widzę, że przygląda im się z coraz większym zainteresowaniem.

Wczoraj przygotowywałam się do operacji rekonstrukcji powiek, rozłożyłam atlasy, podręczniki, coś sobie rozrysowywałam, mój synek, jak zawsze, natychmiast przybiegł i po chwili mówi: „Mamo, a dlaczego ty nie chcesz, żebym był chirurgiem?".

A ja mu tłumaczę, że to bardzo trudny, wymagający zawód.

Przed operacją robisz sobie szkice?

Zawsze malujemy specjalnym flamastrem na skórze pacjenta, jak będzie przebiegać operacja. To nasze płótno. Rozrysowuję, co trzeba usunąć, skąd przesunąć płat skóry, żeby zamknąć ubytek, jak poprowadzić cięcie. Jestem na czwartym, ostatnim roku specjalizacji z chirurgii plastycznej, ale zawsze przed operacją pokazuję swój malunek profesorowi Jethonowi albo mojej ordynator doktor Radzikowskiej. Czasem chcę przeprowadzić operację trudniejszym sposobem, bo prosty już znam, ale profesor racjonalizuje moje pomysły i wiem, że ma rację, ponieważ proste sposoby są na ogół najlepsze.

W chirurgii plastycznej, kiedy trzech lekarzy pochyli się nad jedną twarzą, z reguły każdy ma inny pomysł na rozwiązanie problemu. Nie ma rutyny jak przy usuwaniu wyrostka, gdy zwykle cięcie przeprowadza się tak samo. Wiele zależy od tego, ile lat ma operowana osoba, w jakim stanie jest jej skóra, jak się układa. To bardziej rzeźbienie niż operowanie.

Najtrudniejsza operacja, w której brałaś udział?

Jedna z ostatnich – rekonstrukcja piersi po mastektomii przesuniętym płatem skóry z pleców. Pani przeszła wcześniej radioterapię i nie można było od razu włożyć ekspanderoprotezy ze względu na stan skóry. Najpierw trzeba było przenieść w miejsce piersi płat pobrany z pleców.

Mamy wiele pacjentek po mastektomii, te operacje są całkowicie refundowane. Kiedy rozmawiam z paniami już po rekonstrukcji, od wszystkich słyszę, że jedyne, czego żałują, to że nie zdecydowały się na operację wcześniej. Bo się bały, bo rodzina odradzała, koleżanki mówiły: „A po co ci kolejna operacja?".

Dzisiaj w ambulatorium była u mnie pani po pięćdziesiątce, powiedziała, że nareszcie może iść na basen, włożyć sukienkę z dekoltem. A wcześniej, kiedy miała protezę, lato było dla niej koszmarem. Nie wkładała nawet ubrań z małym dekoltem, bo bała się, że jak się pochyli, proteza będzie widoczna. Od wielu pań słyszę, że uwielbiają po rekonstrukcji kupować sobie koronkową bieliznę. Są przeszczęśliwe. Przed rekonstrukcją to były na ogół szare, przygaszone kobiety, a po zabiegu przychodzą na kontrole super zadbane, umalowane, w szpilkach, kolorowych sukienkach. Czasem z niesamowitymi dekoltami. Widzę, jak rozkwitają.

Rekonstrukcji poddają się głównie młode kobiety?

Absolutnie nie, panie są w każdym wieku. Mieliśmy kilka pacjentek po siedemdziesiątce. Pamiętam dobrze panią, która miała 78 lat. Wysoka, bardzo szczupła, zgrabna – taka dama. Piękne włosy i zawsze naszyjnik z pereł. Mówiła mi, że dla niej odzyskanie piersi jest bardzo ważne. Że znowu czuje się w pełni kobietą. Myślę, że to jest ważne dla każdej kobiety, niezależnie od wieku, urody. Często słyszę od pań, że przed rekonstrukcją nawet w kąpieli, kiedy były same ze sobą, nie patrzyły na klatkę piersiową. Nie miały odwagi. Trudno tak żyć bez akceptacji własnego ciała.

Mam wrażenie, że dobrze pamiętasz pacjentów?

Zawsze daję swój telefon pacjentom, których operuję. Proszę, żeby przysłali mi SMS-a, kiedy coś ich zaniepokoi, a ja oddzwonię. Czasem, gdy wyjeżdżamy gdzieś z mężem na weekend, najpierw rano, jeszcze przed śniadaniem, oddzwaniam do moich pacjentów. Oni się czują bezpiecznie, wiedzą, że rana prawidłowo się goi. Ja też lepiej się czuję, mogę ze spokojem zjeść śniadanie i mieć beztroski weekend, a nie cały czas się zastanawiać, czy wszystko w porządku.

Niektórzy lekarze mówią, że trzeba się zdystansować, wyjść z pracy i zostawić ją.

Nie zgadzam się z tym. Ja tak nie potrafię. Ostatnio widziałam w kinie film „Bogowie" o profesorze Relidze. Żadna śmierć pacjenta nie jest obojętna dla lekarza. Zawsze pozostaje pytanie, czy można było zrobić coś więcej. Dlatego ten zawód jest tak bardzo obciążający. Daje niesamowitą satysfakcję, ale też pozostawia blizny w naszej psychice.

W ambulatorium, gdzie stale jest tłum pacjentów, zawsze proszę pielęgniarkę albo sama pytam: „Proszę państwa, kto musi pilnie wyjść, bo spóźni się do pracy, zostawił chore dziecko w domu?". I uwierz mi, to nie jest prawda, że wtedy wszyscy się zgłaszają. Ludzie są uczciwi. Jeżeli ja ich traktuję z szacunkiem, oni też tak podchodzą do mnie. Rękę podnosi jedna, dwie osoby, a reszta spokojnie czeka. Ja nigdy nie pomyślę, nawet jak jestem bardzo zmęczona: o Boże, ilu dzisiaj mam pacjentów, nie dam rady, dlaczego tylu ich przyszło? Przyszli, bo uważają, że mogę im pomóc. Jeżeli ktoś się nie angażuje i dystansuje, nigdy na sto procent nie będzie dobrym lekarzem. OK, będzie dobrym fachowcem, ale dla pacjenta też jest ważne, że siedzi przed nim nie tylko fachowiec, ale też człowiek, który potrafi się wczuć w sytuację.

Ja jestem w stanie przełożyć termin operacji, bo rozumiem, że teraz pacjentka jeździ z mamą na chemioterapię. Nie wypiszę starszej, samotnej osoby następnego dnia po operacji do domu, bo nikt się nią nie zaopiekuje. I taka sama jest moja szefowa.

Szpital to nie fabryka, my spotykamy się z żywym człowiekiem, który ma swoje życie, plany, zobowiązania. To nie tylko procedury i schematy, musimy być ludzcy. Ja wiem, co u moich pacjentów się dzieje – czy czyjaś córka zdała egzaminy, syn wygrał zawody pływackie, kto ma w domu chorą mamę.

Lubisz słuchać?

Tak. W ten sposób buduje się zaufanie. Pacjent przychodzi do mnie jak do swojej znajomej. Ja nie zmieniam mu mechanicznie opatrunku, tylko przy tym rozmawiamy. Czasem słyszę tragiczne historie.

U młodej kobiety podczas rutynowych badań wykryto raka piersi, była wtedy w ciąży. I mąż ją zostawił. W ciąży, z rakiem. Teraz Ewa jest po rekonstrukcji, sama wychowuje zdrowe dziecko. Mówi, że już wie, że nie ma czego żałować, skoro mężczyzna nie potrafił być dla niej wsparciem w tak trudnym czasie.

Masz czas na takie rozmowy?

Na szczęście zmiana opatrunków czy wyjęcie szwów trwają około dziesięciu minut. Każda kobieta ma podzielną uwagę, w naturalny sposób robimy kilka rzeczy naraz – usuwam szwy, słucham, rozmawiam. Można opowiedzieć całe swoje życie, jeżeli powtarza się zmianę opatrunku kilka razy w miesiącu (śmiech).

Twój mąż jest chirurgiem onkologiem. Zdarza się, że macie wspólnych pacjentów?

Nawet często. Mąż pracuje w Centrum Onkologii w klinice, która zajmuje się leczeniem czerniaków. Czuję się bardzo komfortowo, kiedy u mojego pacjenta wycinam znamię, które okazuje się, niestety, czerniakiem, i mogę od razu zadzwonić do Tomka. Mówię: „Kiedy pan czy pani może się do ciebie zgłosić?". I to „do ciebie" jest bardzo ważne. Żeby pacjent nie był anonimowy w jakimś wielkim budynku, w ogromnej kolejce. Całkiem inaczej się wtedy czuje, kiedy idzie do konkretnego doktora, który już coś o nim wie. Ja też się lepiej czuję, że nie wystawiłam tylko skierowania do onkologa.

Mąż czasem mnie pyta: „Mam pacjenta z nowotworem na policzku. Powiedz mi, jak mam go wyciąć, żeby było ładnie" (śmiech). Rozrysowuję, wspólnie się zastanawiamy, albo mówię: „Nie rób tego, przyślij do mnie, ja wytnę".

Kiedy wracasz do domu po ciężkiej operacji, nadal ją przeżywasz, chcesz to z mężem przegadać?

Część moich koleżanek mówi: „Nigdy nie chciałabym mieć męża lekarza. Praca to praca, a dom to dom". Tak się nie da.

Pamiętam, jak byłam dzieckiem i moja mama, która jest lekarzem radiologiem, przychodziła do domu i mówiła: „Kurczę, to był bardzo zły dzień. Miałam młodą dziewczynę i rozpoznałam u niej raka piersi". Pacjentki ją uwielbiają, bo przychodzą do człowieka.

Jeżeli asystuję przy naprawdę ciężkiej operacji, cały czas o tym myślę, wracając do domu. Czy wszystko będzie dobrze, czy nie wystąpi jakieś powikłanie. Wchodzę do domu, zajmuję się codziennymi sprawami, ale cieszę się, że przy mnie jest ktoś, komu mogę powiedzieć o swoich niepokojach, kto rozumie, co może się powikłać. Bardzo często jest tak, że wracam następnego dnia do pracy, idę do pacjenta, wszystko jest u niego w porządku, a mój mąż dzwoni i pyta: „No i co, wszystko dobrze?".

Twój mąż ma często pacjentów w ciężkim stanie, bywa, że na granicy życia i śmierci.

Tomek ma silniejszą psychikę od mojej, ale też mówi, kiedy jest mu ciężko. Wzajemnie się wspieramy. Ostatnio opowiadał o młodej kobiecie, która przyszła na kolejną kontrolę po 17 latach od usunięcia czerniaka. Cały czas przez te lata było wszystko w porządku i teraz okazało się, że rozsiew nowotworu jest wszędzie, w całym organizmie. W takim przypadku często już niewiele można zrobić, aby uratować pacjenta.

Tomek bardzo to przeżywa, ale umie sobie powiedzieć, że wyczerpały się wszystkie możliwości. Ja bym tak nie potrafiła. Nie dałabym rady pracować na oddziale, gdzie śmierć jest codziennością.

Kilka lat temu pracowałam w Klinice Chirurgii Ogólnej i Transplantologii. Nie mogłam się pogodzić z tym, że czasami medycyna nie mogła ludziom pomóc. Wiedziałam, że ktoś ma narzeczoną, za chwilę ważny egzamin na studiach, myśli o przyszłej pracy. I wracam po weekendzie na oddział i dowiaduję się, że tego człowieka już nie ma

Byłaś kiedyś bezradna?

Nie. Może dlatego, że miałam szczęście pracować z wybitnymi chirurgami plastycznymi. Pierwsze kroki stawiałam u prof. Olbrischa – szefa kliniki chirurgii plastycznej w Düsseldorfie – w Polsce specjalizację robiłam najpierw pod kierunkiem dr. Witwickiego, a obecnie pana prof. Jethona. Jeżeli ja nie byłam w stanie sobie poradzić z jakimś problemem, to zawsze mój szef widział rozwiązanie. Nigdy nie było sytuacji bez wyjścia. Teraz jest – z tą pacjentką, która straciła nos i nie można go zrekonstruować, bo są obciążenia genetyczne. Ma nakładaną protezę. I nic więcej nie można zrobić nigdzie na świecie.

Mam przyjaciółkę, która jest wybitnym chirurgiem, mówi mi, że najszczęśliwsza jest na sali operacyjnej.

Ja też. Nienawidzę tej całej dokumentacji medycznej, stosów papierów. Koszmar. Uwielbiam operować. Zapominam wtedy o całym świecie. To jest jak narkotyk. Przed pójściem do pracy muszę ustalić, kto odbierze jednego syna ze szkoły, drugiego z przedszkola, kto przewiezie ich na angielski, a kto na piłkę nożną, bo potem mnie nie ma przez długie godziny. Jak wchodzę na blok operacyjny, całkowicie się wyłączam. Maksymalne skupienie. Wiem, że zaledwie milimetr dalej można przeciąć nerw, naczynie i będą powikłania.

Co najbardziej lubisz poprawiać?

Uwielbiam rekonstrukcje piersi i wszelkie operacje na twarzy, zwłaszcza rekonstrukcje po nowotworach. A z chirurgii estetycznej bardzo wdzięczne są powieki. To nie jest duży zabieg, a daje ogromną zmianę w wyglądzie twarzy. Jest świeża, wypoczęta. Jeżeli zrobi się tylko face lifting bez operacji górnych powiek, nigdy nie uzyska się zadowalającego efektu. Od niedawna na naszym oddziale wykonujemy też operacje komercyjne – właśnie powiek, ale też face liftingi, odsysanie tłuszczu, powiększanie piersi protezami i własnym tłuszczem, wypełnianie twarzy tłuszczem. Wprowadza się go w bruzdy, zmarszczki. To jest o wiele lepsze niż wypełniacze typu kwas hialuronowy, który po pewnym czasie zanika, a własny tłuszcz jest już na stałe.

Kiedyś opowiadał mi chirurg plastyk, że ma pacjentki, które bez przerwy chcą sobie coś poprawiać. Już zrobiły lifting, odessały tłuszcz, powiększyły piersi, a teraz pytają o implanty pośladków. Łatwo się uzależnić?

Takie pacjentki są niebezpieczne i dla siebie, i dla chirurga plastyka.

Jeżeli przychodzi do mnie ładna 30-letnia dziewczyna, która ma zoperowany nos, poprawione usta, wypełnione kości policzkowe i mówi, że chce sobie zrobić face lifting, bo powstaje jej zmarszczka, to już jest poważne uzależnienie.

Widzę, że coraz więcej pacjentek ma zaburzone poczucie własnego wyglądu, czyli tak zwaną dysmorfofobię. Bez końca coś sobie poprawiają i potem przychodzą wręcz oszpecone. Twarze są sztucznie napompowane, dawno straciły naturalność, a panie domagają się kolejnego wypełniacza. I niestety, ktoś im te zabiegi robi.

To jest jak z anoreksją? Pamiętam taką scenę z filmu dokumentalnego, w której dziewczyna ważyła 35 kilo, była właściwie szkieletem, a stała przed lustrem i płakała, jaka jest gruba.

Z dysmorfofobią jest tak samo. Pamiętam młodą kobietę, u której, jak tylko do mnie weszła do gabinetu, od razu było widać, że jej nos jest po nieudanej operacji. Miała całkowicie zniekształcone nozdrza. Okazało się, że była już po czterech operacjach estetycznych nosa.

Dążyła do jakiegoś wyimaginowanego ideału?

Nie mam pojęcia, to już nie miało nic wspólnego nie tylko z ideałem, ale nawet z normalnym wyglądem. Miała trzydzieści kilka lat i twarz oszpeconą operacjami. Przyszła do mnie, bo chciała jakiś wypełniacz na zmarszczki, których w ogóle nie było. Starałam się jej wytłumaczyć, dlaczego nie mogę tego zrobić. To była trudna rozmowa. Takie pacjentki są bardzo roszczeniowe, uważają, że jeżeli płacą, to wszystko powinno być wykonane. Mniej więcej raz w tygodniu muszę komuś odmówić jakiegoś zabiegu.

Ale inny lekarz może podać kolejny wypełniacz, tak jak zrobił kolejną operację nosa.

Niestety. Niektórzy lekarze są po dwóch, trzech kursach z zakresu medycyny estetycznej i podają wypełniacze u każdej pacjentki w to samo miejsce. I te kobiety zaczynają wyglądać tak samo. Zamiast twarzy mają maski. A w medycynie estetycznej, tak jak w chirurgii plastycznej, musi być rzeźbienie twarzy, całkowicie indywidualne podejście do każdego pacjenta. Od jakiegoś czasu wypełniacze zaczęły podawać nawet kosmetyczki.

Kosmetyczki mogą kupić specjalistyczne preparaty?

Te preparaty, które ja kupuję, dostaniesz tylko z pieczątką lekarza. Jeżeli firma wprowadza nowy produkt na rynek, lekarz musi przejść szkolenie z jego podawania i dopiero wtedy może kupować. Ale tak postępują renomowane firmy. Konkurencja w branży jest ogromna, ceny konkurencyjne i niestety, zdarza się, że pieczątka lekarza nie jest wymagana przy zakupie. Są też nieuczciwi lekarze, którzy odsprzedają wypełniacze kosmetyczkom.

Niedawno słyszałam o kilkudniowych kursach dla kosmetyczek prowadzonych przez lekarzy.

Dopóki polskie prawo nie zajmie się tym, nadal tak będzie. Widziałam mnóstwo wypełniaczy podanych źle, w nieprawidłowe miejsca. Pacjentki nawet nie wiedziały, jaki preparat miały podany, nie było żadnej dokumentacji, nikt im nie zakładał karty.

Dziwię się tym kobietom, że wykonują sobie inwazyjny zabieg, a takim jest każde wszczepienie jakiegoś materiału pod skórę, u przypadkowej osoby, która nie jest wykwalifikowanym lekarzem.

Czym to może grozić?

Martwicą skóry, poważnym zakażeniem, infekcją. Opisano nawet kilka przypadków ślepoty po podaniu wypełniacza. Może do niej dojść, jeżeli zostanie zatkana tętnica, która doprowadza krew do siatkówki oka. Trzeba dokładnie wiedzieć, gdzie można podać wypełniacz, w jakich ilościach. Jeżeli zrobi się to źle, może dojść nawet do martwicy całego policzka, ropni podskórnych, oszpecających blizn, trwałego porażenia nerwu twarzowego, czyli paraliżu twarzy.

Jadąc do ciebie, słuchałam w radiu rozmowy o operacjach plastycznych w Brazylii. Kobiety potrafią na nie wydać ostatnie pieniądze, biorą nawet kredyty. Jak jest u nas?

Też już się z tym spotkałam. Ale nie zawsze ten kredyt jest zły. Na przykład jeżeli kobieta ma mocno zniekształcone piersi po porodzie i karmieniu, źle się z tym czuje psychicznie, operacja korekcyjna bardzo jej pomoże. Ma konkretny problem i realne oczekiwania. Zamiast spłacać raty za samochód czy telewizor, można też za nowy biust. Natomiast jeżeli pacjentka wszystkie swoje oszczędności wydaje na siódmą operację plastyczną, która tak naprawdę nic nie zmieni ani w jej wyglądzie, ani w życiu, to już jest niebezpieczne. Była kiedyś u mnie młoda dziewczyna, pytała, czy można coś zrobić, żeby jej łydki nie były zupełnie proste. Wkrótce miała ślub i marzyła o superzgrabnych nogach w krótkiej sukience.

To już nie jest przesada?

Moim zdaniem niekoniecznie. To jest zawsze bardzo indywidualne. Można mięsień łydki wymodelować botoksem albo podać jakiś wypełniacz. Czemu nie, przecież to się rozpuści za kilka miesięcy, a dziewczyna będzie miała wymarzone nogi na ślub.

W Polsce z każdym rokiem obserwujemy ogromny wzrost operacji plastycznych i zabiegów z medycyny estetycznej. To już nie jest, jak dziesięć lat temu, dział medycyny zarezerwowany dla bogatych, elitarnych środowisk. Zabiegi są coraz tańsze, coraz więcej pań może sobie na nie pozwolić. Często mam pacjentki, które wcale dużo nie zarabiają, odłożyły sobie pieniądze na botoks czy kwas hialuronowy. Mówią, że chcą po prostu lepiej wyglądać.

Często ukrywamy zabiegi estetyczne. Wolimy mówić, że dobry wygląd to zasługa genów i zdrowego stylu życia.

Ale w zabiegach estetycznych, jeżeli tylko robimy je z umiarem i rozsądkiem, nie ma nic złego. Często słyszę od pań: „Pani doktor, tylko żeby nie było widać, że coś się zmieniało w mojej twarzy". Lubię takie pacjentki. Chcą, żeby twarz była wypoczęta, odświeżona, a zmarszczki nie wyprasowane, tylko lekko spłycone.

A mogłabyś wykonywać tylko liftingi i liposukcje?

Na pewno nie. Za bardzo lubię wyzwania. W chirurgii rekonstrukcyjnej satysfakcja jest ogromna, skala trudności – o wiele większa. Kiedy przywracamy piersi pacjentkom po mastektomii, jest tak, jakbyśmy zwracali im kobiecość. Kiedyś jedna z pań powiedziała mi, że dostała nowe życie.

Opinie od pacjentów

Formularz kontaktowy

Administratorem Twoich danych osobowych jest Specjalistyczna Praktyka Lekarska Joanna Wiśniewska-Goryń z siedzibą w Warszawie Przetwarzamy Twoje dane wyłącznie w celu udzielenia odpowiedzi na pytanie zawarte w formularzu kontaktowym – podstawą prawną przetwarzania danych osobowych jest realizacja naszych prawnie uzasadnionych interesów administratora danych w postaci komunikacji z użytkownikami strony. Twoje dane będą przetwarzane nie dłużej, niż jest to konieczne do udzielenia Ci odpowiedzi, a po tym czasie mogą być przetwarzane przez okres przedawnienia ewentualnych roszczeń. Podanie przez Ciebie danych jest dobrowolne, ale konieczne do tego, żeby odpowiedzieć na Twoje pytanie. Odbiorcą Twoich danych są Podmioty przetwarzające te dane w naszym imieniu (w imieniu administratora), z którymi zawarte zostały umowy o świadczenie usług (np. w obszarze usług hostingowych, infrastrukturalnych), w zakresie w jakim jest to niezbędne do realizacji tych umów. Masz prawo do żądania dostępu do swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania, a także prawo do przenoszenia swoich danych oraz wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Copyright © jwgplastyka.pl 2019